facebook


Najnowszy News

 swieconka czolo

POŚWIĘCENIE POKARMÓW WIELKANOCNYCH

W służbie prowincji

tlumacz czo W niezwykle bogatym życiu kapłańskim i zakonnym ks. Adama Włocha SCJ, ważną jego częścią była rola tłumacza.


      Tłumaczenie tekstów czy książek, jest na ogół mniej zauważane i doceniane. Może dlatego, że nie wymaga tyle pracy, co ich napisanie. To tylko pozory. Nie każdy bowiem, kto poznał tajniki danego języka, a w dodatku przebywał w jego kulturze, staje się automatycznie ekspertem w tej dziedzinie, potrafiącym wszystko bezbłędnie przełożyć. Język jest tak bogatym zjawiskiem, że niewielu podejmuje się roli tłumacza.

     Ks. Adam Włoch pierwsze próby tłumaczenia z języka obcego podejmował już w scholastykacie w Tarnowie, gdzie razem z kolegami zainicjował powstanie kleryckiego pisemka „Ecce Cor”. Z czasem znalazły się w nim mniejsze lub większe jego tłumaczenia dotyczące wydarzeń w innych prowincjach, czy na temat Założyciela i duchowości Zgromadzenia. Szlifując w tym czasie języki angielski i włoski, założył także „Kółko Dehoniańskie” i prowadził korespondencję z niektórymi prowincjami, m.in. włoską, hiszpańską i amerykańską. Wszystko to dla potrzeb pisemka, pogłębienia znajomości o. Dehona i dla innych współbraci.

      Prawdziwa jego przygoda z językiem włoskim zaczęła się jednak dopiero z chwilą przyjazdu do Wiecznego Miasta w 1975 r. i podjęcia pracy w Sekcji Polskiej Radia Watykańskiego. Angaż w rozgłośni papieskiej wymuszał nie tylko poprawne opanowanie języka, lecz zasad pisowni i tłumaczeń, znajomości terminologii włoskiej mass-mediów. Niemal bowiem codziennie trzeba było coś przetłumaczyć albo na język polski lub odwrotnie. Był to podstawowy warsztat dziennikarski każdego członka redakcji.

      Po latach wspomina, że początki nie były łatwe i pełne stresu. Przyjechał do Rzymu, by języka się dopiero solidnie uczyć, a tu dwa miesiące od przyjazdu trafiła się niespodziewanie praca w znanej na całym świecie rozgłośni, prowadzonej przez wytrawnych w mediach jezuitów. Wrodzona jednak chęć rozwijania się, upór w dążeniu do celu oraz pracowitość sprawiły, że szybko zatrudniony został w charakterze tłumacza i spikera w dzienniku radiowym. Zawsze podkreśla, że w tym początkowym okresie dużo pomógł mu przebywający na studiach w Rzymie ks. Eugeniusz Hopciaś.

      Młody stażem radiowiec szybko zrozumiał, że musi w miarę dobrze opanować język włoski, ponieważ codzienna praca wymagała dokładnych tłumaczeń serwisu prasowego. Czytał więc jak najwięcej włoskiej prasy, a wieczorami powieści, które wzbogacały jego zasób słownictwa.

       Po dwóch latach już na tyle opanował język, że w styczniu 1977 r. przyjął zaproponowaną mu funkcję tłumacza i redaktora polskiego wydania periodyku „Dehoniana”, ukazującego się w Rzymie od 1972 r. , a wydawanego przez Centrum Studiów Zgromadzenia. Było to dodatkowe zajęcie i bardzo żmudne. Jak wspomina w swej „Kronice Rzymskiej”, niemal codziennie tłumaczył artykuły, przepisywał na zwykłej maszynie do pisania i przygotowywał do druku. Nieraz pomagał mu w tym ks. Ryszard Miś, w którym widział swego następcę.

      Praca sama go szukała, bowiem w 1979 r. otrzymał propozycję tłumacza z języka włoskiego na polski i odwrotnie u Bonifratrów prowadzących Aptekę Watykańską, a od 1984 r. został ich kapelanem.

      Ponadto zajął się tłumaczeniem historii prowincji polskiej na język włoski. W tym kolejnym zajęciu jako tłumacza, znalazł bardzo życzliwych włoskich sercanów: ks. Giovanni Berta i ks. Angelo Vassena. Tak o tym pisze w „Kronice Rzymskiej”: „Zwłaszcza ksiądz Vassena służy mi zawsze pomocą w tłumaczeniach na język włoski. Jestpo prostu moim profesorem, czyni to chętnie, bo uważa mnie za jedynego w domu, kto chce naprawdę uczyć się języka włoskiego. Doceniał moje usiłowania w szukaniu odpowiednich słów i wnikania w ducha tego języka i zawsze bardzo życzliwie mnie traktował. Mówił, że jestem jedynym z obcokrajowców, który chce, w miarę możliwości osiągnąć znajomość języka włoskiego”.

     Praca nad tłumaczeniem historii prowincji pod okiem rodowitych Włochów pomogła mu nie tylko w lepszym poznaniu języka, ale także historii Zgromadzenia i Prowincji Polskiej, co znalazło swój wyraz w późniejszych tłumaczeniach i opracowaniach. Lecz najwięcej plusów nauki języka stanowiło codzienne tłumaczenie dziennika radiowego, wymagającego również znajomości tworzenia informacji, różnych idiomów, neologizmów i gramatyki danego języka. Dlatego obowiązkową lekturą tłumacza – zdaniem ks. Adama - jest oprócz Słownika do nauki języka zawsze: „Słownik poprawnej polszczyzny”, „Słownik wyrazów bliskoznacznych” i Słownik synonimów”.

      Jak potrzebny jest właściwy dobór wyrazów w tłumaczeniu, ks. Adam przytacza zabawne zdarzenie, jakie miało miejsce po powrocie papieża Jana Pawła II z pierwszej pielgrzymki do Polski. Na włoskim lotnisku młodzież z „Communione e Liberazione” rozdawała wszystkim witającym papieża kartki z polskim i włoskim tekstem „Sto lat” oraz „Góralu czy ci nie żal”. Przy słowach „On zwiesił głowę i wzdycha” tłum śpiewał: „On zwiesił głowę i zdychał”.

      Najbardziej trudny i pracowity czas tłumaczeń był dla ks. Adama wtedy, gdy papież wyruszał na pielgrzymki do Polski. Wówczas z innych sekcji zwracano się do niego z prośbą o przetłumaczenie szczególnie improwizowanych przemówień Ojca św. lub dołożonych zdań do oficjalnych wystąpień. Często wtedy słyszał od szefa Redakcji Centralnej, hiszpańskiego ks. Cabassy: „Co ja bym bez ciebie zrobił, Adam”.

      Gdy w lipcu 1989 r. ks. Włoch po 14 latach pracy w Radiu Watykańskim wrócił na stałe do kraju i prowincji powierzono mu prace związane z tłumaczeniem z języka włoskiego różnych pism i wydawnictw. Kiedy zaś w 1991 r. ruszył projekt powstania nowego czasopisma w prowincji - „Czasu Serca”, doświadczony redaktor i tłumacz wszedł w skład redakcji, zajmując się tym, co potrafił najlepiej – tłumaczeniem różnych ciekawych artykułów z włoskich czasopism wydawanych w Zgromadzeniu. A na spotkaniach redakcyjnych często zwracał uwagę na poprawność polszczyzny. W tym czasie pomagał także jako tłumacz w znajdującej się w pobliżu bieżanowskiego domu parafii Świętej Rodziny.

      W 1996 r. znów wrócił do tłumaczeń polskiego wydania „Dehoniana” zostając koordynatorem tego periodyku. Rozpoczął również dorywczą pracę w prowincjalacie w Warszawie tłumacząc rozmaite dokumenty i listy, porządkując archiwum, pracując jednocześnie nad obszernym „Elenchusem Prowincji Polskiej” i jej historią. Jak obliczył, tej pracy poświęcił 868 dni.

        Ks. Włochowi prowincja zawdzięcza m.in. niemal wszystkie tłumaczenia polskiej wersji „Dehoniana”, liczne książki o Założycielu („Leon Dehon - Człowiek o wielkim sercu”, „Portret Ojca Dehona”, „Relacje Ojca Dehona z biskupami Soissons”), o duchowości („Kluczowe terminy właściwe naszej duchowości”, „Katechizm wprowadzający do nowych Konstytucji”, „Nasza modlitwa”, „W Znaku Serca – Życie w Rodzinie Sercańskiej”), i setki innych tłumaczeń, w tym większość korespondencji pomiędzy kurią prowincjalną a generalną.

      Kiedyś ks. Adam wyznał, że praca tłumacza jest właściwie niezauważalna i mało zdajemy sobie sprawę z jej wielkości. Ale daje bardzo dużo satysfakcji. Trzeba się zgodzić z tym stwierdzeniem, bo gdyby było inaczej, regały w archiwum prowincjalnym byłyby znacznie szczuplejsze. W dziedzinie tłumaczeń, ks. Włoch pewnie bije rekordy. Jednak patrząc na ogromny dorobek tego sercańskiego tłumacza, nasuwa się pytanie: czy znajdzie następców?

                                                                                                                        Ks. Andrzej Sawulski SCJ

Życie Zakonne

zakon