facebook


Najnowszy News

 swieconka czolo

POŚWIĘCENIE POKARMÓW WIELKANOCNYCH

O scholastykacie w Tarnowie

tarnow cz

Rozmowa z ks. Adamem Włochem SCJ, wspominającym okres pobytu w scholastykacie w Tarnowie w latach 1949-1955


     - Należy Ksiądz do tych osób, które w 70-letniej historii Polskiej Prowincji Księży Sercanów przeszły przez scholastykat tarnowski i w Tarnowie otrzymali święcenia. Jak wspomina Ksiądz tamten czas?

      - Najpierw przypomnę, że do 1949 r. sercańscy klerycy studiowali za granicą oraz u Reformatów, Franciszkanów i Dominikanów w Krakowie. Kiedy kandydatów przybywało, szukano jakiegoś miejsca, gdzie mogli by razem uczęszczać na wykłady. Kiedy pojawiła się propozycja seminarium diecezjalnym w Tarnowie, ks. Michał Wietecha skierował prośbę do ordynariusza, bpa Jana Stepy w tej sprawie. Po jego zgodzie nabyto przy ulicy Rogyskiego dwupiętrowy budynek, który wymagał prac wykończeniowych i dostosowania do zamieszkania kilkunastu osób. Po uzyskaniu pozwolenia biskupa na utworzenie scholastykatu, nowy dom zakonny sercanów szybko zapełnił się młodymi ludźmi, z których część przygotowywała się do egzaminu dojrzałości, a inni uczęszczali na wykłady do seminarium.

      Pierwszym rektorem domu był ksiądz Jan Bem, a po nim ks. Stanisław Nagy. Na początku powierzono mi opiekę nad kuchnią. Dowiedziano się, że byłem w harcerstwie, więc uznano, że potrafię gotować. I tak zostałem na jakiś czas domowym kucharzem.

      - Kulinarne zdolności okazały się przydatne, ale były ważniejsze sprawy, te duchowe, przygotowanie do kapłaństwa.

      - Po nowicjacie w Stadnikach nastąpił kolejny, ważny okres mojego życia. W scholastykacie tarnowskim coraz bardziej kształtowało się moje życie w nowym stanie - duchownym. Bardzo chciałem być dobrym zakonnikiem.

      Pamiętam, że w nowicjacie ksiądz Majka zalecił nam czytanie książki traktującej o życiu zakonnym w starych klasztorach. Chodziło o książkę słynnego Ojca Rodrycjusza. Przeczytałem ją dwa razy i zapragnąłem nauczyć się życia zakonnego. Ale w swojej naiwności myślałem, że mogę się tego nauczyć z książek, jak każdej innej wiedzy.

      Odkryłem w tej lekturze sporo wiadomości o tradycyjnych formach życia zakonnego, o jego prostocie i oddaniu się Bogu. Utkwiło mi w pamięci opowiadanie o dwóch starszych zakonnikach i o ich sporze nad własnością zwykłej cegłówki. Był to spór, obrazujący przeżywanie zakonnego ubóstwa. W życiu świeckim, człowiek chciałby mieć coś na swoją własność. Tymczasem dwaj starzy zakonnicy wiedli spór: nie chcą przyjąć na własność zwykłej cegłówki! Wydaje się to śmieszne, ale zacząłem sobie uświadamiać, że zdobywanie wiedzy, stawanie się zakonnikiem, to długi proces, trwający praktycznie całe życie. I to nie jest wiedza lecz codzienne dążenie do zjednoczenia z Bogiem. Wielkie słowa!

      - Czy jeszcze ktoś, oprócz Ojca Rodrycjusza, pomógł Księdzu w odkryciu piękna życia zakonnego?

      - Była to święta Teresa od Dzieciątka Jezus i jej „mała droga” do świętości. Stała się patronką mojego powołania dzięki intuicji naszego mistrza nowicjatu księdza Majki, który bardzo ją lubił. Pomogła mi zrozumieć, że prawdziwa wielkość człowieka realizuje się w zwykłej codzienności, naznaczonej różnymi obowiązkami i trudnościami, a najważniejsza jest wierność temu, co się robi i włożona w pracę miłość. Oczywiście, nie wszystko jeszcze wtedy rozumiałem w taki sposób, jak ona, ale był to jakiś początek stawiania kroków na właściwej drodze.

      - Wspomniał Ksiądz, że rektorem domu był wówczas ksiądz Jan Bem.

      - Tak. Kto go bliżej nie znał, mógł odnieś wrażenie, że był człowiekiem surowym, wrażliwym na punkcie przełożeństwa, ale w gruncie rzeczy był człowiekiem o miękkim sercu. W rozmowie sam na sam zostawiał za drzwiami, być może nabyte we Włoszech rygory, a odzywała się w nim słowiańska serdeczność. Żył duchowością Zgromadzenia i przekazywał nam to, co sam zobaczył i doświadczył, studiując we Włoszech. Ubogacał nasze przygotowanie do kapłaństwa. Między innymi wniósł w nasze życie umiłowanie liturgii i śpiewu gregoriańskiego, co mi bardzo odpowiadało. Uważałem bowiem, że to są ważne elementy kształtowania życia zakonnego i kapłańskiego.

      Uległem temu czarowi liturgii i śpiewu gregoriańskiego. Wraz z moim kolegą rocznikowym Romualdem Skowronkiem braliśmy aktywny udział w życiu liturgicznym w naszym domu tarnowskim.

      Ksiądz Bem wymagał, by nasza klerycka wspólnota przygotowała się solidnie pod względem liturgicznym do przeżywania niedziel i świąt. Wiele godzin poświęcaliśmy przygotowaniom śpiewu gregoriańskiego. Był to duży wysiłek z naszej strony. Wspominam jednak te lata ze wzruszeniem, odkryłem bowiem, że liturgia to ważna cząstka mojego powołania, a „Liber usualis” spoczywa u mnie wśród wielu książek i zaglądam do niego czasami z nostalgią, bo to świadek naszych lat młodzieńczych i pięknych przeżyć w scholastykacie.

      - Ale mieliście również inne zainteresowania, związane z redakcją pisma i wydawnictwem.

      - Ksiądz Bem był bystrym obserwatorem i zauważał także moje i innych zainteresowania oraz popierał różne inicjatywy. Jedną z nich było założenie w 1952 r. razem z innymi kolegami kleryckiego pisemka „Ecce Cor...”. Potem założyłem „Kółko Dehoniańskie” i mieliśmy ogromy zapał do nauki języków: francuskiego, włoskiego angielskiego, niemieckiego i nawet holenderskiego (to był pomysł niezwykle pracowitego Pawła Leksa). Chcieliśmy mieć kontakty z klerykami z innych prowincji.

            Niezwykle ważnym naszym osiągnięciem było wydanie „Albumu Jubileuszowego z okazji 25-lecia Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego w Polsce 1928-1953”. Przez dwa lata zwracaliśmy się do wielu księży, by opisali swoje wspomnienia, dotyczące różnych sektorów życia naszej prowincji. Album został wydany w zaledwie 7 egzemplarzach w formacie A4 – w wydruku maszynowym. Były to egzemplarze mające ładne drewniane okładki, dzieło Stefana Stawczykowskiego, dyplomowanego introligatora wykształconego w czasie wojny w słynnym krakowskim zakładzie introligatorskim „Jahody” przy Uniwersytecie Jagiellońskim.

            Dzisiaj ten nasz Album został wydrukowany w obecnym Wydawnictwie „Dehon” i stanowi jedno z ważnych źródeł początków naszej prowincji. Byliśmy z niego bardzo dumni. Wspomnę, że w jego przygotowaniu brała udział grupa kleryków: Józef Nawieśniak, Stefan Stawczykowski, Joachim Wakan i ja. Nasz wychowawca, ks. Władysław Majka napisał przedmowę. Wspomnę jeszcze, że współpracowaliśmy z ks. Majką „tłukąc” na maszynach do pisania jego tekst o początkach naszej prowincji.

      - Jaka atmosfera była w domu tarnowskim, jak wyglądała codzienność?

       Przede wszystkim była to atmosfera pracy, solidnego przykładania się do nauki, entuzjazmu i radości z tego, co udało się zrobić. Dom pulsował regularnym życiem zakonnym, pomimo że chodziliśmy do diecezjalnego seminarium. Nie było to życie podobne do obecnego życia naszego seminarium. Nie było prasy, radia, telewizora, były duże ograniczenia z powodu ustroju komunistycznego. Przez cały okres studiów nie jeździliśmy do domów rodzinnych. Wakacje spędzaliśmy w domu tarnowskim. Ale były wypady nad Dunajec, granie w piłkę nożną nad rzeką. A potem wracaliśmy umęczeni do domu, i czekała nas adoracja z wyciągniętymi ramionami.

            W niektóre dnie jechaliśmy do pobliskich wiosek, graliśmy tam w piłkę nożną, a potem było jeszcze ognisko. Czasem pomagaliśmy ludziom w pracy polowej.

      W Tarnowie ukończyłem naukę z zakresu liceum humanistycznego, a egzamin dojrzałości z 13 przedmiotów zdałem w jednym dniu.

      - A co działo się w seminarium diecezjalnym?

      Trzeba powiedzieć, że wykłady były na wysokim poziomie, a seminarium dało nam dobre podstawy do przyszłej pracy duszpasterskiej. Pierwsze dwa lata sprawiły nam wiele trudności, bo część wykładów prowadzone była w języku łacińskim. Ale pokonaliśmy z czasem tę trudność.

            W seminarium spisywaliśmy się dobrze, naciskano na nas w domu, by jako goście w seminarium dbać o studia, aby dawać przykład klerykom diecezjalnym. Byliśmy lubiani przez profesorów. Braliśmy w większości udział w różnych inicjatywach i uroczystościach seminaryjnych. Współpracowaliśmy w ich przygotowaniu, a w swoim gronie mieliśmy zdolnych specjalistów. Takim przykładem był nasz Stefan Stawczykowski, który miał „złote rączki”.

            Wspomnę jeszcze ks. Majkę, który był też jakiś czas naszym ojcem duchownym. Cichy, pokorny i pracowity, żyjący naszą duchowością i historią. Był dobrym spowiednikiem i traktował bardzo poważnie nasze powołanie, które uważał za wielki dar Boży. Nigdy nie wymądrzał się, starał się bardzo prosto i roztropnie, bardzo po ludzku, traktować nasze problemy. Był optymistą, nie przesadzał i popierał nasze ambicje.

     - Czy coś ciekawego wydarzyło się w tym czasie, coś, co Ksiądz z ochotą wspomina?

            Na drugim roku studiów w seminarium, przeżyłem szczególną chwilę. Nasz profesor od psychologii, bardzo przez nas lubiany, ks. Piotr Bednarczyk, późniejszy biskup, na jednym z wykładów poprosił, byśmy krótko opisali swoje przeżycia z okresu wojny. Studenci napisali wypracowania przeciętnie liczące kilka stron. Ja, nie wiem dlaczego, napisałem „elaborat” liczący 30 stron! Po kilku dniach ks. Bednarczyk spytał mnie, czy mógłbym mu poświęcić jakąś chwilę na rozmowę na temat mojej pracy. Powiedział mi wiele dobrych słów, które z jednej strony mnie zaskoczyły, a z drugiej spowodowały, że odczułem jakieś poczucie swojej wartości. Powiedział, że u niego mam taką ocenę, że postara się, abym był zwolniony z egzaminu. Oczywiście takie zwolnienie z egzaminu było w kompetencji komisji egzaminacyjnej (zdawaliśmy egzaminy komisyjnie przed trzema profesorami). Na koniec roku nauki, w czasie egzaminu ks. Bednarczyk przedstawił komisji egzaminacyjnej moją pracę i zostałem zwolniony z egzaminu.

     Ks. Bednarczyk w czasie naszego spotkania, powiedział mi także, że powinienem pisać o swoim życiu. Nie przywiązywałem wielkiej wagi do tych słów, chociaż mi schlebiały, ale pamiętam je do dziś i w pewnych okresach mojego życia pisałem wiele do szuflady, prowadziłem dzienniczek, który potem zniszczyłem, ale właściwie moje życie było odtąd związane z pisaniem. W scholastykacie wszedlem w ciekawy świat dziennikarski i mogę powiedzieć, że już byłem trochę dziennikarzem, czego sobie właściwie nie uświadamiałem. Dzisiaj, mam za sobą tysiące stron zapisanych: wspomnienia, kroniki, praca dziennikarza radiowego w Radiu Watykańskim (1975-1989). Ale nigdy nie myślałem, że to moje pisanie ma jakąś większą wartość. Trochę mi to uświadomił pewien dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, kolega Księdza, dziś prezes Instytutu Pamięci Narodowej dr Jarosław Szarek, który w 1997 roku przeprowadził ze mną wywiad i określił mnie jako dziennikarza, zamiłowanego w historii, archiwistę i kronikarza codziennego życia w Zgromadzeniu.

      - Pobyt w domu tarnowskim i studia w seminarium diecezjalnym zakończyły się przyjęciem święceń kapłańskich.

      Były one o nietypowej porze, bo w zimie - 19 grudnia 1954 roku. W tym samym dniu, tylko 1868 roku, święcenia kapłańskie otrzymał ojciec Dehon w Bazylice św. Jana na Lateranie. Mnie święceń udzielił biskup pomocniczy Karol Pękala, a uroczystość odbyła się o godzinie siódmej rano w kaplicy publicznej Sióstr Urszulanek w Tarnowie. W tym bowiem czasie katedra była remontowana. Razem ze mną święcenia przyjął żyjący obecnie w Niemczech ks. Romuald Skowronek, który cztery lat później został rektorem domu tarnowskiego. Natomiast pierwszy rektor – ks. Jan Bem dwa miesiące przed naszymi święceniami został przełożonym prowincji.

      Pamiętam, że po otrzymaniu święceń często spoglądałem na swoje namaszczone dłonie… to było niesamowite przeżycie.

     Tarnów pozostanie zawsze ważną częścią 70-letniej historii naszej prowincji. Dość powiedzieć, że w tym mieście zostało wyświęconych w latach 1953 – 1960 szesnastu sercanów, a także ks. Stanisław Święch, który przyszedł do nas jako ksiądz diecezjalny. Obecnie jeszcze żyje ośmioro, a wśród nich najstarszy wiekiem w prowincji, liczący 92 lata życia, ks. Kazimierz Marekwia. Widać, że „tarnowiacy” nieźle się trzymają. I póki jeszcze żyją, są świadkami scholastykatu w Tarnowie, który odegrał istotną rolę w rozwoju prowincji.

      - Dziękuję za rozmowę.

                                                                                    Rozmawiał: ks. Andrzej Sawulski SCJ

Życie Zakonne

zakon