facebook


Najnowszy News

 swieconka czolo

POŚWIĘCENIE POKARMÓW WIELKANOCNYCH

Ks. Marian Niziołek SCJ

nizolek czo 6 sierpnia tego roku, ks. Marian Niziołek SCJ będzie świętował 80. urodziny. Miejscami z którymi będzie się zawsze kojarzył są Chmielów, Płaszów i Kęty.


      W Płaszowie przebywał z przerwami bodaj najdłużej. 3 września 1951 r. pierwszy raz zobaczył to miejsce i postawiony przed wojną w ubogiej wtedy dzielnicy Krakowa Dom Macierzysty sercanów. Przyjechał na płaszowski dworzec ze swym bratem z podmieleckiej Trzciany, niewielkiej wioski, gdzie rodzice Stanisław i Katarzyna gospodarowali na 7 ha ziemi, gdzie postawili swój nowy dom i pomagali w budowie Domu Bożego, w którym ich syn Marian mógł, jeszcze przy rusztowaniach, w święta wielkanocne w 1962 r. odprawić Mszę prymicyjną.

     Miał ośmioro rodzeństwa i przyrodnią siostrę z pierwszego małżeństwa ojca. Rodzinny dom nie wyróżniał się od innych zabudowań w wiosce rozległej na kilka kilometrów, gdzie większość mieszkańców zajmowała się rolnictwem i żyła z tego, co urodziła ziemia. Siedmioklasowa szkoła była 300 metrów od domu. Tam więc pobierał pierwsze nauki, również katechezę, na którą przywożono księdza z odległej o 7 km drogi parafii św. Mateusza w Mielcu.

     Do kościoła jeździli zazwyczaj w niedzielę furmanką, a czasami szli pieszo. Taka wyprawa trwała niemal pół dnia, a nieraz i więcej, gdy w czasie Wielkiego Postu trzeba było zostać jeszcze po sumie na Gorzkich Żalach.

      Chciał zostać ministrantem, i był nim… zaledwie jeden dzień.

     - To trochę zabawna historia. Wikary, który przyjeżdżał na katechezę zachęcał chłopców do służenia. Zgłosiłem się z kilkoma kolegami. Zdaliśmy po łacinie ministranturę i mieliśmy wyznaczony pierwszy dyżur o szóstej rano. Zegarka nie było w domu, więc obudził mnie tata, gdy piał kogut. Z duszą na ramieniu biegliśmy do kościoła, a tu wszystko pozamykane. I wtedy zobaczyliśmy na zegarze budynku liceum, że dopiero jest trzecia w nocy. Przed Mszą przyszedł ksiądz, postawił nas koło balasek i kazał obserwować. A my chcieliśmy sobie podzwonić, podać kielich, przenieś mszał. To nas zniechęciło i nie pokazaliśmy się więcej – wspomina ks. Niziołek swój pierwszy i jedyny dzień bycia ministrantem.

     Po podstawówce chciał się dalej uczyć, więc z kolegami zdawał do liceum w Mielcu. I chociaż wszyscy zaliczyli egzamin, przyjęto tylko syna wójta.

     Tak się złożyło, że w tym samym roku w parafii odbywały się misje święte. Proboszcz ogłosił, że nauki będzie głosił ksiądz Nagi i Turek. Wszyscy byli ciekawi, co to za księża, więc na pierwszych naukach były tłumy. Potem okazało się, że przyjechało z Krakowa dwóch sercanów: ks. Franciszek Nagy i ks. Wincenty Turek. Wtedy też dowiedział się, że w Płaszowie sercanie prowadzą dla chłopców Małe Seminarium, które daje możliwość przygotowania do matury.

     Nie zastanawiał się długo i za zgodą rodziców rozpoczął dalszą edukację w budynku Domu Macierzystego przy Saskiej 2, razem z innymi młodzieńcami pochodzącymi z różnych stron kraju, m.in. Stanisławem Stańczykiem, Czesławem Koniorem i Antonim Kotlarczykiem. Nauka nie trwała jednak długo, ponieważ władze państwowe w 1952 r. rozwiązały Niższe Seminaria Duchowne w Polsce prowadzone przez zakony bądź diecezje. Nastąpiła także konfiskata części zabudowań płaszowskich. W związku z tym, niemal 70 wychowanków nie miało się gdzie podziać, więc wielu wróciło do swych domów. Do rodzinnych stron powrócił także Marian Niziołek.

     - Niebawem otrzymałem list od prowincjała księdza Michała Wietechy, który mnie przyjmował do Małego Seminarium, a teraz proponował przyjazd do Stadnik do postulatu i uzupełnienie edukacji. Miałem też propozycję od księdza Solaka, by uczyć się w Tarnowie, ale ostatecznie wybrałem Stadniki – opowiada ks. Niziołek.

     1 września 1952 r. razem z innymi kolegami z Małego Seminarium rozpoczął trzymiesięczny postulat, a 2 grudnia nowicjat pod okiem ks. Jana Bema. Rok później w stadnickim kościele złożył pierwsze śluby zakonne (3.12.1953).

     Gdy po profesji pojawiła się szansa na dokończenie nauki z perspektywą matury, w lipcu 1954 r. znów trzeba było przenosić się, ponieważ władze zarekwirowały dom stadnicki, by umieścić w nim siostry zakonne.

      - To było bardzo smutne wydarzenie. Klasztor obstawiono ubekami, nam kazano się szybko spakować, a niektórzy wchodzili do pokoi i co się dało wkładali do prześcieradeł i wrzucali na podstawione ciężarówki. Księży, kleryków i nas wsadzili do autobusu i zawieźli do Płaszowa. Wymknął się jedynie ksiądz Wietecha, który powiedział, że szedł do Stadnik pieszo, to też pieszo pójdzie do Krakowa – wspomina ów trudny dla sercanów czas ks. Marian.

Wyrzuconych ze Stadnik kleryków, którzy chcieli dalej się uczyć i zostać kapłanami, przyjęli pod swój dach benedyktyni z Tyńca. W tym historycznym miejscu mogli w spokoju uczyć się i modlić. Do dziś z wielką wdzięcznością wspominają ten tyniecki czas, który zaowocował nawiązaniem wielu przyjaźni z duchowymi synami św. Benedykta.

     W 1956 r. w kraju nastała tzw. odwilż gomułkowska. Jej rezultatem było m.in. uwolnienie z więzień wielu duchownych, w tym prymasa Stefana Wyszyńskiego. Sercanom zwrócono dom w Stadnikach. Część kleryków ulokowano w domu scholastykatu w Tarnowie, który funkcjonował już od 1949 r. Pośród nich był alumn Niziołek. Tutaj też zdał 14 grudnia 1957 r. upragniony egzamin dojrzałości, a już w styczniu następnego roku rozpoczął pierwszy rok teologii w Płaszowie.

     - Byliśmy bardzo zmęczeni psychicznie tą ciągłą tułaczką, nauką i egzaminami. Został nam jeszcze jeden u księdza profesora Nagyego, a chcieliśmy już jechać na wakacje. Pojechaliśmy wprawdzie, ale po powrocie wszyscy w czasie egzaminu polegli u profesora – śmieje się ks. Marian.

     Sytuacja związana z odebraniem Stadnik i z licznymi przenosinami wymusiła rozproszenie kleryków po różnych domach. By wszyscy z danego rocznika mogli razem studiować, niektórych skierowano do biura dobroczyńców, jakie istniało w Domu Macierzystym, a którego szefem był ks. Dionizy Bucki. W sierpniu 1958 r. znalazł się kleryk Niziolek, po raz pierwszy, w bierze dobroczyńców. 2 grudnia tegoż roku w kościele płaszowskim złożył z kolegami śluby wieczyste, po których robił kolejny rok studiów teologicznych. Ale już w lutym 1960 r. „przytrafiła się” następna przeprowadzka do Stadnik, dokąd przeniesiono Studium Teologiczne. Tutaj przyjął cztery święcenia niższe, czyli urzędy kościelne: ostiariat, lektorat, egzorcysta, akolita i subdiakonat, których udzielił biskup Karol Wojtyła. Natomiast diakonat i kapłaństwo otrzymał z rąk bpa Juliana Groblickiego.

     - Święcenia kapłańskie były nietypowo, bo 18 lutego 1962 roku. Było to związane z tym, że groził nam pobór do wojska. Trafili się jednak na Komisji życzliwi lekarze, którzy wzięli nas na tydzień do szpitala wojskowego w Krakowie, gdzie myliśmy korytarze, pomagali przy posiłkach, a w rezultacie otrzymaliśmy zaświadczenie, że każdy na coś choruje i odroczony jest od służby. To nam umożliwiło przyjęcie święceń – wspomina.

     Święcenia nie zakończyły jednak edukacji. Zaraz po prymicjach w swoich parafiach znów wstawili się w Krakowie, rozpoczynając od 1 września, tak jak inne szkoły, tzw. Tirocinum u Franciszkanów, czyli cykl wykładów pastoralnych i rekolekcyjnych.

     Nie od razu poszedł na parafię, by być blisko ludzi, odprawiać nabożeństwa, spowiadać, katechizować, głosić kazania. Jak sam mówi, chyba „wpadł w oko” ks. Buckiemu, gdy pracował pierwszy raz w biurze, ponieważ znów znalazł się w nim w lipcu 1963 r., tym razem nieco dłużej, bo na 2 lata.

     Pierwszą parafią, do której został posłany była Węglówka, lecz pod dwóch latach ponownie dostał angaż w biurze płaszowskim. Po kolejnych dwóch latach pracował duszpastersko w podkrakowskich Staniątkach, gdzie kapelanem u benedyktynek był wówczas ks. Franciszek Nagy. Posługiwali razem z ks. Danilukiem także u Służebniczek prowadzących tutaj znaną w okolicy szkolę gospodarczą. I znów po dwóch latach został wikariuszem we Florynce, następnie w 1973 r. Pliszczynie. Śmieje się, że miał takie „skoki co dwa roki” na kolejną placówkę.

      Coś się dopiero odmieniło w roku 1974. Został ekonomem w seminarium w Stadnikach. Wspomina ten czas jako niełatwy ze względu na wprowadzony w kraju system zakupu na kartki określonych, reglamentowanych towarów. Trudno było cokolwiek załatwić, szczególnie wyroby mięsne i cukier. Tymczasem trzeba było wyżywić niemal sto osób. Pozyskał więc sobie życzliwych ludzie w masarniach i sklepach, ale zdarzały się sytuacje nieprzyjemne.

     - Raz miałem przygodę w sklepie mięsnym. Był towar do wzięcia, ale wcześniej coś ubiliśmy, więc nie było potrzeby. Kierowniczka nalegała, a ja się jakoś opierałem. Ale żeby nie zrobić przykrości kupiłem dwie torby chlebów. Nagle do sklepu weszła kontrola i przeszukała zakupy. Opatrzność czuwała nie tylko wtedy – opowiada ks. Niziołek, który za kadencji ekonoma zbudował istniejąca do dzisiaj oczyszczalnię ścieków.

      Potem otrzymał propozycję, która go bardzo ucieszyła, bo była po linii jego zainteresowań. W lipcu 1977 r. został skierowany do Chmielowa, w którym sercanie duszpasterzowali od 1960 r. Placówka była rektoratem, a nowemu zarządcy udało się doprowadzić do poświęcenia kościoła (20.08.1978) i utworzenia parafii (6.04.1981). Ale udało się coś więcej. Wybudował od podstaw plebanię i założył cmentarz.

      - Plebania była bardzo potrzebna. Mieszkaliśmy w pożydowskim budynku, w którym były także salki katechetyczne. Mieszkańcy pragnęli mieć też swój cmentarz, by pogrzeby były na miejscu. Starali się o to moi poprzednicy, między innymi ksiądz Kubik i ksiądz Bylica. Upór przyniósł rezultat w postaci otwarcia własnego cmentarza – dodaje.

     Niewątpliwie sukcesy duszpasterskie i administracyjne na niełatwej placówce chmielowskiej sprawiły, że w 1986 r. powierzono mu macierzystą parafię sercanów w Płaszowie. Jak podkreśla, szedł w ciemno, choć znał to miejsce, ale nie parafię. Lepiej znana mu była historia obrazu Matki Bożej, który został uroczyście umieszczony w świątyni 21 listopada 1931 r. dzięki staraniom ks. Wincentego Turka. Ten już w tym czasie sędziwy kapłan mieszkał w klasztorze przy Saskiej i dużo opowiadał nowemu proboszczowi o ciekawych dziejach obrazu, związanych z rodziną innego sercanina – ks. Mariana Cichonia, artysty malarza. Dowiedział się także o wielkim pragnieniu ks. Turka, mianowicie staraniu o koronację wizerunku, który cieszył się coraz większym kultem pośród płaszowian.

      Myśl o koronacji tak go wciągnęła, że zaczął szukać i zbierać świadectwa ludzi, którzy wypraszali sobie łaski przed tym obrazem.

     - Dowiedziałem się też, że kiedy obraz znalazł się w domu Cichoniów cała rodziną klękała i modliła się codziennie przy nim. Potem słyszałem wiele świadectw ludzi przekonanych, że otrzymali niezwykłe łaski za przyczyną Maryi Płaszowskiej. W tych świadectwach szczególnie dużo dotyczyło macierzyństwa – opowiada.

     Dodatkowym impulsem do zabiegów o koronację było wydarzenie związane z pielgrzymką do Kalwarii Zebrzydowskiej. Ks. Niziołek od początku swego proboszczowania organizował w sierpniu pielgrzymkę na kalwaryjskie Drożki. To miejsce było mu zawsze bliskie. Urodził się w miesiącu pielgrzymek, rodzice powierzyli go opiece Maryi i imieniny miał 15 sierpnia.

     - Chodząc po Dróżkach przypomniałem sobie słowa kardynała Wojtyły, który powiedział kiedyś księżom, że najtrudniejsze sprawy diecezji i osób „załatwia” na Kalwarii. Skojarzyłem to z naszymi pielgrzymkami, które nabrały charakteru modlitwy o koronację – podkreśla.

      W 1990 r. przedstawił sprawę koronacji, wspólnie z prowincjałem ks. Kazimierzem Sławińskim, metropolicie krakowskiemu kard. Franciszkowi Macharskiemu.

     - Gdy weszliśmy do pokoju kardynał niespodziewanie zapytał: czy ksiądz był w Kętach? Odpowiedziałem, że dwa razy. No to możemy rozmawiać – odrzekł. Chodziło o to, czy coś się orientuję, jak wyglądała koronacja obrazu w Kętach, którą kardynał miał nieco wcześniej. A ja wiedząc o tym, spotkałem się z proboszczem, który opowiedział mi, co trzeba zrobić przed koronacją – wyjawia po latach.

     Koronacja obrazu, która miała miejsce na stadionie „Płaszowianki” 5 maja 1991 r. była zwieńczeniem pracy duszpasterskiej ks. Niziołka w płaszowskiej parafii. Ten dzień był również dla niego potwierdzeniem, że Pani Płaszowska była przychylna temu wydarzeniu.

     - Przez cały tydzień padało i nic nie wskazywało na to, że pogoda się zmieni na dzień koronacji. Szukałem nawet jakiegoś dużego namiotu, a wielu mówiło, by ją odwołać albo zrobić w kościele. Jednak w kościele nie wszyscy by się pomieścili. I stało się coś zaskakującego, bo na czas koronacji zaświeciło słońce, a po uroczystości znów deszcz. Gdy potem spotkałem księdza Stanisława Nagyego i powiedziałem, że Matka Boża wyprosiła cud, odrzekł: „Synu, to był mały cud”.

      Nowy etap jego życia to Kęty i klasztor Klarysek od Wieczystej Adoracji. W tym istniejącym od końca XIX wieku klasztorze został w sierpniu 1995 r. kapelanem. Miał być na jakiś czas, a w sumie kapelanował 20 lat.

     - Początki były niełatwe i dwa tygodnie siedziałem na walizkach. Z dużej wspólnoty w Płaszowie trafiłem do miejsca, gdzie nie było z kim pogadać. I jeszcze ta przejmująca cisza. Ale niedługo okazało się, że w pobliskiej Porąbce proboszczem jest kolega, który był kiedyś ze mną w dekanacie Podgórze w Krakowie. No to mam jednego znajomego – pomyślałem.

     Z czasem klasztorna cisza już tak nie doskwierała, ponieważ było co robić od strony duszpasterskiej. Trzy Msze św. w niedzielę, liczne nabożeństwa, głoszenie kazań, spowiadanie, a potem nawet stały konfesjonał w kościele położonym przy ruchliwej ulicy, skąd wielu ludzi wchodzi do środka na modlitwę i adorację Najświętszego Sakramentu.

      - Miał rację ksiądz Jarzyna, zachęcając mnie do pójścia do Kęt mówiąc, że to będzie po mojej myśli. Z jednej strony klimat życia zakonnego, a z drugiej duszpasterstwo jak w Płaszowie. Pomagałem także w dekanacie, głosiłem rekolekcje, bywałem na odpustach i innych uroczystościach – opowiada ks. Niziołek, dodając, że bardzo miło wspomina ten czas.

     Nasilające się jednak problemy zdrowotne, pobyty w szpitalach, wymusiły rezygnację z lubianej pracy kapelana kęckiego klasztoru. 20 września 2015 r. podczas uroczystej Mszy św., klaryski i wierni pożegnali odchodzącego na emeryturę ks. Niziołka, który ponownie wrócił do Płaszowa.

      - Doszedłem do przekonania, że trzeba pożegnać Kęty, choć bardzo zżyłem się z tym miejscem. Ale radowała mnie myśl, że wracam pod opiekę Matki Bożej Płaszowskiej. Większość swego kapłańskiego życia byłem w pobliżu jej cudownego wizerunku, ukoronowanego za mego proboszczowania, więc ufam w jej troskę na finiszu mego życia – podkreśla.

                                                                                                                 Ks. Andrzej Sawulski SCJ

-----------------------------------

Na zdjęciach m.in. Młodzieniec Marian na koniu, kościół w Chmielowie i budowa plebani, dwa dawne ołtarze z obrazem MB Płaszowskiej, Ks. Niziołek przy słynnym „Maluchu”, zdjęcia z koronacji obrazu i rocznicy koronacji, przy ołtarzu podczas Dożynek, w kościele w Kętach, pielgrzymki do Kalwarii, śluby zakonne i małżonkowie, procesja z obrazem do nowego ołtarza, przed i w budynku Domu Wydawnictwa w Płaszowie, gdzie obecnie mieszka. Ostatnie foto: ze zdjęciem swych rodziców, które sam wykonała aparatem przywiezionym przez ciotkę z USA.

Życie Zakonne

zakon