facebook


Najnowszy News

 swieconka czolo

POŚWIĘCENIE POKARMÓW WIELKANOCNYCH

Zmarł były sercanin, ks. Jan Mucha

Mucha czolo

W Denver, w amerykańskim stanie Colorado, w wieku 88 lat zmarł były sercanin, ks. Jan Mucha. Był cichym i hojnym darczyńcą polskiej prowincji.


    

Pochodził z Gronia-Leśnicy, góralskiej wioski k. Bukowiny Tatrzańskiej położonej po obu stronach potoku Leśnica. Tutaj urodził się ks. Józef Furczoń SCJ, a także zmarły tragicznie kl. Stanisław Tokarz SCJ. Wioska jest znana z licznych powołań kapłańskich i zakonnych, w tym kilku sióstr, pośród których nieżyjąca już wizytka - s. Maria Mucha była rodzoną siostrą księdza, mieszkająca w krakowskim klasztorze Wizytek.

      Swą drogę powołania zaczął u sercanów od postulatu i nowicjatu, który rozpoczął w Stadnikach w 1947 r. razem m.in. z Kazimierzem Marekwią i Adamem Włochem oraz z Janem Sidełką, krewnym ks. Stanisława.

     - Nowicjat był w domu Michalików, w zacisznym miejscu nieopodal Raby. Warunki bardzo skromne: osiem łóżek żelaznych w jednym pokoju, mycie się w miednicy, a potem modlitwy poranne w małej kaplicy i rozmyślanie. W niedzielę większy pokój służący na co dzień za refektarz i studium zapełniał się mieszkańcami wioski, którzy przychodzili na Msze świętą – wspomina ks. Włoch, dodając, że wszyscy przez ten czas pracowali przy wznoszeniu stadnickiego kościoła i nowego budynku nowicjatu, do którego przenieśli się w sierpniu 1948 r. W tymże roku zmarł mu brat, ale nie był na jego pogrzebie.

      13 lutego 1949 r. złożył z innymi pierwszą profesję, po której znalazł się na jakiś czas w Płaszowie, oczekując na otwarcie nowego domu scholastykatu w Tarnowie, co nastąpiło w grudniu 1949 r. Tutaj po zdaniu matury uczęszczał na wykłady ze swym rocznikiem do seminarium diecezjalnego. Tu również 21 marca 1953 r. w kaplicy scholastykatu złożył wieczystą profesję na ręce delegata prowincjała ks. Władysława Marekwi. Natomiast 21 listopada 1954 r. w kaplicy Seminarium Duchownego w Tarnowie przyjął razem z Adamem Włochem i Romualdem Skowronkiem święcenia diakonatu. Kapłaństwo też przyjęli w kaplicy, tym razem sióstr urszulanek, a udzielił im je bp Karol Pękala, sufragan tarnowski.

     - Święcenia nie były w katedrze, czy w innym kościele lecz w tym miejscu, ponieważ kapelanem sióstr był rektor domu tarnowskiego ksiądz Stanisław Nagy, który zorganizował uroczystość – wspomina ks. Stanisław Stańczyk.

     - Pamiętam, jak walczył o dobre oceny w seminarium. Nawet zakładał mokry ręcznik na głowę, a nogi trzymał w miednicy, kiedy przygotowywał się do egzaminów – opowiada rocznikowy kolega ks. Adam Włoch, podkreślając, że był góralem w każdym calu.

      W latach 1959-60 należał do grona wykładowców Niższego Seminarium w Stadnikach ucząc języka łacińskiego. Przez jakiś czas był też stadnickim katechetą.

     - Było to pokolenie księży, którzy dosyć dobrze znali łacinę, bowiem niektóre egzaminy w seminarium zdawali w tym języku – mówi ks. Zdzisław Kozioł, dodając, że poznał ks. Muchę będąc ministrantem w klasztorze Sióstr Sacré Coeur w Zbylitowskiej Górze, dokąd przyjeżdżali sercanie z Tarnowa m.in. na pierwsze piątki.

     Przez jakiś czas był "wypożyczonym" wikariuszem w lubelskiej parafii św. Teresy od Dzieciątka Jezus.

    - Bardzo cenił go biskup Ryszard Karpiński. Kiedy przyszedł do tej parafii po nim, usłyszał od kościelnego: Oj, nie będzie księdzu tutaj łatwo po zakonniku, który był bardzo gorliwy, a szczególnie troszczył się o chorych – relacjonuje ks. Kozioł.

     W latach 60-tych zaangażował się w głoszenie rekolekcji i misji intronizacyjnych. Prowadził je m.in. z ks. Adamem Brzeźniakiem w 1963 r. w diecezji gorzowskiej. Kiedy już był proboszczem w Denver zaprosił ks. Brzeźniaka i ks. Antoniego Czaje, by przeprowadzili misje w jego parafii. Ale zanim wyjechał do Ameryki był w latach 1967-69 proboszczem we Florynce.

     W Ameryce znalazł się w 1970 r. i trafił do parafii św. Józefa w Denver, gdzie potomkowie miejscowej Polonii wybudowali w 1902 r. niewielki kościół. Potem postawili w pobliży świątyni szkołę w trosce o to, by dzieci nie zapomniały polskiej mowy, kultury i tradycji.

     - Wyjechał odwiedzić rodzinę w Chicago, a potem trochę zwiedzał kraj docierając do Denver, gdzie mieszkało sporo Polaków. Tak się złożyło, że ówczesny proboszcz tej jedynej polskiej parafii ciężko zachorował, dlatego wierni zwrócili się do biskupa, by ksiądz Mucha został na dłużej – opowiada ks. Władysław Majkowski, który pierwszy raz przyjechał do Denver po studiach w Rzymie w 1976 r., by zastąpić ks. Muchę.

     Do śmierci ks. Frączkowskiego w listopadzie 1973 r., ks. Mucha pomagał mu w duszpasterstwie, a potem został proboszczem będąc jednak nadal sercaninem.

     - Po kilku latach proboszczowania zdecydował o przejściu do diecezji, mówiąc, że nie można jednocześnie jechać na dwóch koniach – wspomina ks. Zbigniew Bogacz, który jako prowincjał pomagał mu podczas Triduum Paschalnego i w czasie świąt. Był w Denver także w czasie pamiętnej katastrofy smoleńskiej 10 kwietnia 2010 r., jeszcze w tym samym dniu ks. Mucha zorganizował za tragiczne zmarłych Mszę św., na którą przyszły tłumy Polaków.

      Sprawy Polski zawsze go żywo interesowały, podobnie jak to, co dzieje się w Zgromadzeniu i Prowincji Polskiej.

     - Był zawsze wdzięczny za to, że dzięki sercanom został księdzem, że mógł zdobyć wykształcenie. Nigdy nie wyparł się tego, że był w Zgromadzeniu – mówi ks. Stańczyk, dodając, że dowodem na to jest m.in. fakt, że chciał właśnie sercanom przekazać parafię.

      - Ciągle w sercu nosił przynależność do Zgromadzenia. Gdy byłem u niego z rekolekcjami wielkopostnymi w 2006 roku mówił, że stara się żyć tymi wartościami, którymi żyją sercanie. Podkreślał duchową jedność z nami – opowiada ks. Tadeusz Michałek, były prowincjał.

     Parafia św. Józefa w Denver jest na wskroś polska mimo, że prowadzone są również Msze w języku angielskim. Niewielki kościół powstał w 1902 r. wzniesiony siłami Polonii, która przyjechała tutaj nie tylko z Podhala, ale z różnych rejonów Polski i Ameryki. W 1973 r. ks. Jan Mucha został czwartym w kolejności proboszczem tej jedynej w całym Kolorado polskiej parafii, położonej na wysokości prawie 1500 m npm.

     - Był pracowity, więc od razu odnowił kościół angażując miesjcowego twórcę Klemensa Mituniewicza, który wykonał malowidła ścienne. Naprawił dach świątyni i przeprowadzil remont plebanii. Potem doprowadził do ponownego otwarcia zamkniętej przez ponad 20 lat lat parafialnej szkoły, gdzie w każdą niedzielę dzieci i młodzież uczy się języka polskiego, przygotowuje do pierwszej Komunii świętej i bierzmowania – opowiada ks. Majkowski.

     - Jego marzeniem było także zbudowanie groty Matki Bożej, co mu się udało. Miał bowiem nabożeństwo do Maryi, szczególnie Jasnogórskiej. Postawił ją pomiędzy kościołem a plebanią i podkreślał, że nie było takiego dnia, by ktoś nie zapalił tutaj świeczkę. Duży nacisk kładł też na święta patriotyczne – zauważa ks. Bogacz, podkreślając, że udostępnił część budynków parafialnych na Dom Kombatanta.

     Ks. Bogacz odwiedził Denver również w 1997 r. za czasów prowincjała ks. Czesława Koniora, który również gościł u ks. Muchy.

     - Był bardzo gościnny. Odwiedzało go dużo księży, a kiedy w 1993 r. odbywały się tutaj Światowe Dni Młodzieży przyjął pod swój dach wielu biskupów z Polski, a wśrod nich prymasa Glempa. Wtedy zapytał mnie, w jaki sposób można by jeszcze wspomóc prowincję? Odpowiedziałem, że starzeje się dom w Zakopanem i jest pomysł, by postawić nowy. Ucieszył się, prosząc tylko, by miał w nim swój pokój na starość – wspomina ks. Bogacz.

    Gościnność ks. Muchy podkreśla również ks. Marian Bendyk z Bazyliki Mariackiej w Krakowie, dla którego mamy ks. Jan był kuzynem.

     - Byłem u niego pierwszy raz w 1985 r. Bardzo się lubili z mym bratem księdzem Józkiem. Kiedy tam zaglądaliśmy pokazywał nam całą piękną okolicę. Śmiał się, że porzucił górskie Podhale, by żyć i pracować u podnóża Gór Skalistych – opowiada i podkreśla optymistyczną naturę ks. Muchy.

     - Był urodzonym optymistą, otwarty na ludzi, którzy często do niego przychodzili ze swymi problemami. Nie przejmujmy się, panie, często powtarzał. Miał duży szacunek u ludzi – zauważa ks. Bogacz.

    Były prowincjał wskazuje również na inną cechę ks. Muchy, jaką było zainteresowanie rozwojem prowincji i współbraćmi, o których często pytał, a szczególnie o bliskich mu z lat nowicjackich i seminaryjnych.

     - Z wieloma miał stały kontakt, m.in. z księżmi Włochem i Skowronkiem. Zapraszał sercanów na rekolekcje wielkopostne i święta. Cenił sobie kazania o rodzinie księdza Majkowskiego. Cały czas czuł się związany z prowincją, którą hojnie wspierał i zawsze prosił o przysyłanie Informatora SCJ i Czasu Serca – zaznacza ks. Bogacz, który w 2004 r. zawiózł ks. Muchę do Słowacji, bo chciał zobaczyć rozwijające się tam dzieło sercanów.

     - Jestem mu wdzięczny za zorganizowanie pomocy w zainstalowaniu klimatyzacji w kaplicy szpitala dziecięcego w Prokocimiu. Jest dalej czynna i pełni rolę klimatyzacji zapasowej. Jak są duże upały można ją dodatkowo włączyć – mówi ks. Lucjan Szczepaniak, kapelan szpitala.

     W roku 2004 ks. Jan Mucha obchodził w Polsce 50-lecie kapłaństwa. Za wielorakie wsparcie prowincji, podziękowano mu w nowym domu w Zakopanem, który powstał dzięki jego wsparciu. W jubileuszu uczestniczyło wielu sercanów i jego rodzina, a kazanie wygłosił rocznikowy kolega z nowicjatu – ks. Kazimierz Marekwia.

     Złoty Jubileusz miał także w swej rodzinnej parafii w Groniu-Leśnicy. I tutaj byli sercanie na czele z ówczesnym prowincjałem ks. Tadeuszem Michalkiem, a słowo w kościele wygłosił ks. Majkowski.

     - Była to piękna uroczystość. Został uhonorowany przez swych rodaków jak należy. Z domu jechał bryczką z bratem i bratową, którzy, co ciekawe, obchodzili również jubileusz 50-lecia małżeństwa – wspomina ks. Michałek. Z kolei przybyły wtedy z Rzymu radny generalny ks. Zbigniew Bogacz przywiózł jubilatowi okolicznościowe błogosławieństwo podpisane osobiście, dzięki staraniom kard. Nagyego, przez papieża Jana Pawła II.

     Wszyscy rozmówcy wspominając zmarłego ks. Muchę podkreślają jeszcze jedną rzecz. Pomagając prowincji i ludziom, sam żył bardzo skromnie, wręcz ubogo.

     - Nie miał nawet przez 40 lat proboszczowania własnej kucharki ani sekretarki, jak to jest w zwyczaju parafii amerykańskich. Co zaoszczędził, dzielił się z nami. Często wspominał ubóstwo w domu rodzinnym i być może dlatego był wyczulony na skromne życie – zauważa ks. Bogacz.

     - Górale umieją liczyć dutki i troszczą się o swoją rodzinę. Ksiądz Mucha był hojny dla prowincji. Zawsze pomagał w różnych inicjatywach i dlatego pod tym względem będzie niezapomniany. Pozostanie w mojej pamięci jako ten, który był hojny dla prowincji – podsumowuje ks. Adam Włoch.

                                                                                                                 Ks. Andrzej Sawulski SCJ 

Życie Zakonne

zakon